Takie tam...


Witaj w moim świecie, kimkolwiek jesteś. Cóż za dziwny zbieg okoliczności Cię tu sprowadził, do najdalszego zakątka mej wyobraźni. Lecz skoro już tu jesteś, spróbuj jak smakuje przygoda. Złap mnie za rękę i zamknij oczy. Pokarzę ci jak wygląda świat w mojej wyobraźni. Przeżyjesz coś co Ci się nawet nie śniło. Pytanie brzmi... czy się odważysz?

wtorek, 4 września 2012

Rozdział 11 (Koniec Części Pierwszej)

Tego dnia wstała wyjątkowo wcześnie. Ubrała się i uczesała długie włosy, które jak zawsze związała czerwoną wstążką. Za oknem świtało, jednak ona nie powitała dnia uśmiechem, jak zwykła to robić. Słońce wschodziło szkarłatem, co oznaczało, że tego dnia zostanie przelana krew. Posłała tęskne spojrzenie w stronę śpiącego jeszcze blondyna. Nie była w stanie się z nim pożegnać. Westchnęła i przypięła do pasa Raikiri, na ramiona zarzuciła płaszcz z symbolem Akatsuki. Otworzyła okno i wyskoczyła. Miękko wylądowała na ziemi i ostatni raz spojrzała w otwarte okno.
-Gomenasai Deidara-kun.
Szepnęła i ruszyła przez budzące się miasto. Mieszkańcy witali ją z uśmiechami i szacunkiem, jednak ona odpowiadała tylko lekkim skinieniem głowy. Musiała przygotować się na to co nadejdzie. Przygotować się psychicznie.
„Dlaczego zgodziłam się na walkę, na śmierć i życie z innym pół-demonem? I to z silniejszym
pół-demonem? To był największy błąd, jaki mogłam popełnić! Przecież mogę stracić wszystko. WSZYSTKO! Przyjaciół, rodzinę i... Deidarę. Nie chcę by cierpiał, przeze mnie. Nie chcę, by ktokolwiek mi bliski, cierpiał przeze mnie.”
Do oczu cisnęły się łzy, jednak szybko je powstrzymała. Nie mogła rozkleić się na środku ulicy, wśród tłumu gapiów. Ruszyła biegiem. Przemieszczała się szybko i bezszelestnie. Jak wiatr.

Nim się obejrzała przekroczyła mury miasta i wbiegła do lasu. Kierowała się w umówione miejsce.
Tam gdzie miała stoczyć najtrudniejszą walkę w swoim życiu. Na polanę dotarła po półtorej godziny biegu. Na miejscu nikogo jeszcze nie było, co dawało jej czas na przygotowania.
Z kieszeni wyjęła 10 karteczek w których zapieczętowane były małe ilości jej chakry. Rozłożyła je w równych odległościach. Było to zabezpieczenie, gdyby Akatsuki za nią przyszli. Kartki po uwolnieniu chakry utworzyć mają barierę, która ma zapobiec wtrąceniu się jej przyjaciół do walki.
Usiadła po turecku pod jednym z drzew, które rosły dookoła polany. Zamknęła oczy i zaczęła wyrównywać oddech. Oddała się medytacji.

Aniele, dlaczego uciekasz?
Zostań.
Aniele,obiecałeś, że mnie nie zostawisz,
Więc dokąd idziesz?


Wyraźnie wyczuła czyjąś obecność. Powoli otworzyła oczy. Przed nią siedział mężczyzna o długich, białych włosach i miodowych, bystrych oczach. Przyglądał się jej z zaciekawieniem.
-Witaj Kiro.
Przywitała się czarnooka wstając z ziemi i zrzucając płaszcz z ramion.
-Witaj Lajones. Gotowa by stanąć ze mną do walki?
-Pytanie, czy gotów jesteś na śmierć?
Kira uśmiechną się zadziornie. Spojrzał w oczy Uchihy. Szukał w nich zdenerwowania, niepewności, lub jakichkolwiek uczuć. Jednak zawiódł się dostrzegając tylko w czarnych tęczówkach wszechobecny spokój i chłód. Jeśli się denerwowała to ukryła to bardzo dobrze. Pomyślał. Wyszli na środek polany. Uwadze złotookiemu nie umknęły kartki rozłożone wokół.
-Jeżeli przygotowałaś na mnie pułapki, to mogłaś lepiej je ukryć.
-To nie są pułapki, tylko zabezpieczenie, gdyby ktoś chciał nam przeszkodzić. Z resztą, Konoha się za tobą przypałętała.
Mruknęła.
-Zauważyłaś.
To było bardziej stwierdzenie, niż pytanie.
-Powiedzmy, że to jest moje zabezpieczenie.
Kira uśmiechną się nonszalancko.
Stanęli naprzeciw siebie. Wiatr delikatnie rozwiewał ich włosy.
Oboje chcieli wygrać to starcie.
Oboje chcieli wrócić do bliskich.
Jednak to nie było możliwe.
Tylko jedno z nich może wygrać.
W oczach Lajones zalśnił niebezpiecznie sharingan. W jednej sekundzie oboje dobyli broni i zaatakowali. Ich ciosy były szybkie i precyzyjne. Żaden zwykły człowiek nie mógłby poruszać się z taką szybkością. Głośne zgrzytanie metalu rozchodziło się po całej okolicy.

Deidara przekręcił się na bok i ręką szukał ukochanej. Otworzył całkowicie oczy gdy jej nie znalazł. Gwałtownie się poderwał i rozejrzał po pomieszczeniu. Od razu dostrzegł otwarte na oścież okno i brak miecza Lajones, na biurku. Przeklną siarczyście i w pośpiechu zaczął się ubierać. W duchu przeklinał upór i dumę klanu Uchiha. Szybko wybiegł z pokoju i ruszył na drugie piętro do gabinetu Peina. Wpadł do środka nawet nie pukając.
-Kurwa! Deidara, ile razy mam ci mówić...
-Lajones uciekła!!
Przerwał rudzielcowi. Pein warkną coś niezrozumiałego pod nosem i na chwilę przymkną stalowoszare oczy. W chwilę później w gabinecie zebrało się całe Akatsuki.
-Lider wzywał?
Spytał jak zawsze z uśmiechem Hidan.
-Mamy problem. Lajones uciekła, by walczyć z Kirą.
-Przecież jej zabroniłeś!
Krzyknęła niebiesko-włosa kobieta.
-Jej duma nie pozwala na to, by odmówić walki, Konan.
Wytłumaczył spokojnie Itachi.
-On ją przecież zabije!
Jęknęła.
-Miejmy nadzieję, że nie.
Pein wyprostował się na krześle i westchną.
-Zbierajcie się. Wyruszamy za 10 minut. Konan, ty i Dastan przygotujcie opatrunki. Dołączycie do nas później.

Walka była zacięta. Zdawało się, że szanse są wyrównane. Jednak Kira miał przewagę. Białowłosy dużo lepiej panował nad swoją mocą z którą Lajones miała spore problemy. Uchiha nie mogła pozwolić na to by moc przejęła nad nią kontrolę, jednak Lajones nadrabiała sprytem i swoim keken genkai.
-Mangekyo sharingan!!
Krzyknęła. Jej sharingan zmienił kształt, przypominał czteroramienny shuriken. Z oczu Uchihy popłynęła krew.
-Tsukuyomi.
Lajones zamknęła Kirę w swoim genjutsu. Świat w iluzji był inny. Niebo przybrało barwę krwi, reszta krajobrazu zdawała się być czarna, lub szarawa. Ciemna sylwetka Kiry przywiązana była do pala. Mężczyzna szarpną się kilka razy.
-Odpuść sobie. Jesteś w mojej iluzji. Z stąd nie ma ucieczki.
Głos Lajones zdawał mu się przerażający. Najgorsze było to, że nie wiedział gdzie się znajduje dziewczyna. Z podziwem, a zarazem przerażeniem stwierdził iż technika jest bardzo potężna. Wiele słyszał o zdolnościach klanu Uchiha, a teraz miał okazję samemu doświadczyć tego na własnej skórze. Nagle wokół niego zaczęły unosić się czarne płatki róż, mimo iż nie było wiatru. Płatki skupiły się w jednym miejscu i zaczęły formować postać. W chwilę później stała przednim posiadaczka kalejdoskopu. Musiał przyznać, że sharingan jarzył się w oczach Lajones jeszcze bardziej niż dotychczas. Zadrżał czując na sobie przenikliwe spojrzenie czerwonych oczu. Ku swojemu przerażeniu zauważył kilka klonów dziewczyny. Klony podeszły bliżej. Pięć mieczy uniosło się jednocześnie i wbiło w ciało mężczyzny. Kira krzykną. Ból był niewyobrażalny. Miecze ponownie zatopiły się w jego ciele, szatkując je jak ser. Miał wrażenie, że mijają godziny, później dni. Nagle iluzja prysnęła jak bańka mydlana. Oboje wrócili do rzeczywistości. Kira upadł na kolana dysząc ciężko. Spojrzał w dół, jednak nie było żadnej rany, zadanej w iluzji. Uchiha syknęła czując potworne pieczenie w oczach. Kira postanowił wykorzystać sytuację, dźwigną się na dygoczących nogach i zaszedł czarnooką od tyłu. Uniósł miecz, jednak Lajones zdołała odwrócić się i sparować cios. Ruch ten wykonała instynktownie. Wyższy poziom sharingan sprawił, że dziewczyna widziała wszystko jak za mgłą. Uchiha przypomniała sobie trening, kiedy to Madara zasłonił jej oczy czarną chustką. W tym momencie czuła się podobnie. Usłyszała świst powietrza i sparowała kolejny cios, tym razem dużo mocniejszy. Uderzenie posłało Lajones na kolana. Szybko się podniosła. Przetarła dłonią oczy. Obraz powoli zaczął wyostrzać się na nowo. Kira stał kilka metrów przed nią. Wykonując szereg pieczęci. Nagle z ramion mężczyzny wyrosło dwoje skrzydeł, które przypominały skrzydła nietoperza. Skóra stała się szarawa, a oczy czarne na całej swojej powierzchni. Pojawiły się długie i bardzo ostre szpony. Wokół mężczyzny wirowała granatowa chakra, sycząc niczym wygłodniała bestia.
-Koniec zabawy. Zapłacisz za śmierć tych wszystkich ludzi, których zabiłaś.
-Więc to o to ci chodzi? O zemstę?
Kira uśmiechną się upiornie. W jego dłoni zaczęła formować się kula energii. Ta sama technika, którą stosował Uzumaki – Rasengan.

Aniele, przegrywasz,lecz nie odpuścisz.
Aniele, dlaczego walczysz?
Nie masz szans.
Nie wygrasz.

Akatsuki było coraz bliżej miejsca, w którym walczyła Lajones. Nagle całą okolicą wstrząsną potężny wybuch, ziemia zadrżała. Nie zatrzymując się pognali dalej. Kilka minut później dotarli do polany. Cała okolica spowita była gęstą zasłoną kurzu. Deidara dostrzegł Lajones, która odpowiedziała na kolejny atak wroga. Gdy Kira oddalił się na bezpieczną odległość, czarnooka spojrzała w ich stronę. Deidara ruszył biegiem, by pomóc w walce, jednak nim zdążył dobiec,Lajones złożyła pieczęć i z kartek, które wcześniej rozłożyła, uniosła się bariera. Deidara zatrzymał się tuż przed nią i z wściekłości uderzył w nią pięścią. Lajones westchnęła i pewnie ściskając w dłoni Rikiri, ruszyła na Kirę. Wyskoczyła w górę i przenosząc całą energię na miecz, uderzyła. Białowłosy osłonił się swoja kataną, jednak uderzenie było na tyle potężne, że odrzuciło dwójkę na kilka metrów w tył.

Kakashi, Sakura i kilka oddziałów ANBU schowali się w cieniu drzew. Siwowłosy w skupieniu przyglądał się walce. Zresztą nie tylko on. Różowo-włosa kunoichi uważnie analizowała każdy ruch członkini Akatsuki. Była pod wrażeniem jej zdolności. Dostrzegła, że Kira zmienia swoją formę i atakuje Uchihę rasengan. W ostatniej chwili Lajones uniknęła ciosu odskakując w tył. Wszystko spowił pył. Sakura zasłoniła rękoma oczy, gdy pył opadł otworzyła je ponownie. W tym samym czasie na polanę wbiegło Akatsuki. Haruno poruszyła się niespokojnie. Dostrzegła jak jeden z członków biegnie w stronę walczących i podnoszącą się barierę. Teraz nie było mowy o tym by ktokolwiek wtrącił się do walki. Bitwa rozpoczęła się na nowo.

Podkład muzyczny

Była wykończona. Liczne rany na jej ciele obficie krwawiły. Upadła na kolana i splunęła krwią. Nad nią stał Kira. Wiedziała że to koniec, pogodziła się z tym. Była gotowa... gotowa na śmierć. Ale czy na pewno? Spojrzała w stronę przyjaciół. Wszyscy próbowali pokonać barierę. Jej spojrzenie zatrzymało się na Deidarze. Krzyczał coś, jednak ona go nie słyszała. Wyszeptała krótkie przeprosiny w stronę ukochanego, po czym posłała wrogie spojrzenie białowłosemu. Ledwo podniosła się z ziemi, mocniej ściskając w dłoni Raikiri. Chwiejnym krokiem ruszyła w stronę Kiry. Uniosła miecz. Nie trafiła. Katana z głuchym łomotem opadła na ziemię. Ponownie upadła na kolana. Spojrzała na miecz wbity w jej brzuch. Klinga przeszła na wylot. W tym samym czasie bariera pękła, wpuszczając tym samym Akatsuki na pole walki.
Kira nachylił się nad dziewczyną.
-Byłaś godnym przeciwnikiem, Uchiha Lajones. Szkoda, że nie mogliśmy lepiej się poznać.
-Nie dobijesz mnie?
Spytała ochrypłym głosem.
-Myślę, że chcesz się pożegnać.
Szepną po czym chciał odlecieć, jednak Itachi i Hidan już go dopadli. Lajones z trudem wyciągnęła miecz ze swojego ciała i opadła na trawę.
-Lajones!
Widziała jak Deidara upada przy niej na kolana. Obią ją delikatnie przytulając do siebie.
-Dei...
Szepnęła ledwie dosłyszalnie.
-Nic nie mów, zaraz przyjdzie Konan i się tobą zajmie. Zobaczysz wszystko będzie w porządku.
Słyszała jak głos mu drży.
-Nie Dei... to... to koniec. Moja droga tu się kończy. Na tym rozwidleniu... musimy się rozstać.
Po jej policzkach popłynęły jasne łzy.
-Nie... to nie koniec, Tenshi. .
Płakał. Razem płakali. Wokół nich zebrało się całe Akatsuki. Lajones widziała w ich oczach łzy. Nawet u Itachiego i u... Peina.
-Hej... nie płaczcie.
Uśmiechnęła się smutno.
-Ja... zawsze z wami będę. W waszych... sercach.
Mówiła coraz ciszej.
-Deidara... ja... kocham cię... bardzo... bardzo mocno i... przepraszam was wszystkich.
-Nie żegnaj się z nami... Lajones! Słyszysz?!
-Cieszę się... że mogłam poznać... tak wspaniałych ludzi jak wy...
Uśmiechnęła się.
-Arigato...
Zamknęła oczy i bezwładnie opadła w ramiona Deidary.
-Nie umieraj! Lajones! Nie zasypiaj!
Krzyczał przez łzy.
-Obuć się! Lajones!
Krzyczał mocniej ją do siebie przytulając. Płakał, jak małe dziecko.
Tego dnia nikt nie ukrywał łez. Wraz z Lajones, umarła cząstka każdego z nich. Umarła iskierka, nadziei... na to, że oni, mordercy mogli się zmienić.

Aniele, upadłeś i nie masz siły powstać.
Zadano Ci śmiertelny cios.
Aniele, znikasz gdzieś tam...
Daleko, we mgle i ciemności.

Pein przywołał deszcz, który mieszał się z gorzkimi łzami. Deidara podniósł wzrok i spojrzał z nienawiścią na Kirę. Wstał z ziemi, po czym podniósł Raikiri. Mocno trzymał rękojeść katany. Wolnym krokiem szedł w stronę zabójcy Lajones. Spojrzenie blondyna nie wyrażało nic innego jak chęć zemsty i gorycz. Wszyscy schodzili mu z drogi, nawet nie myśląc o tym by powstrzymać blondyna. Kira zdołał wyswobodzić się z więzów, którymi był związany i w ostatniej chwili sparował cios Deidary. Ciosy Douhito były chaotyczne i niedokładne.

Dastan i Konan biegli lasem w miejsce gdzie miała walczyć Lajones. Nie wiedzieli, że czarnooka przegrała, płacąc za to najwyższą cenę.
-Szybciej Konan-chan! Chcę zobaczyć jak sensei wygrywa!
Poganiał niebieskowłosą.
-Spokojnie, Dastanie! Na pewno zdążymy, już niedaleko!
Przebiegli jeszcze kilka metrów i jasne, słoneczne niebo przykryły deszczowe chmury z których zaczął padać deszcz. Konan zatrzymała się i spojrzała w niebo. Wiedziała kto sprowadził deszcz.
-Konan-chan,  dlaczego się zatrzymałaś? To tylko deszcz.
-Nie, to nie jest tylko deszcz. Coś się musiało stać. Szybko!
Znów ruszyli biegiem, z tą różnicą, że to Konan popędzała teraz chłopca. Wybiegli z lasu i zatrzymali się na skrawku polany. Widzieli członków Akatsuki zgromadzonych wokół jednego miejsca. Jedni patrzyli się w ten sam punkt na ziemi, a inni w zachmurzone niebo. Widzieli również Deidarę atakującego Kirę, mieczem Lajones. Blondyn był cały we krwi.
-Boże... tylko nie to...
Do Konan dotarło co się stało i biegiem ruszyła do pozostałych. To co zobaczyła sprawiło że coś w niej pękło. Upadła na kolana tuż obok przyjaciółki i zaniosła się płaczem. Znów straciła bliską osobę i nic nie mogła zrobić. Poczuła jak ktoś kuca przy niej i obejmuje. To był Pein. Konan mocno wtuliła się w ramiona rudego i zaniosła się jeszcze większym płaczem.
Dastan niepewnie podszedł, jednak zanim zdążył się wystarczająco zbliżyć Kisame zastąpił mu drogę.
-Nie powinieneś podchodzić.
-Co z Lajones sensei?
Spytał, jednak nie uzyskał odpowiedzi. Kisame tylko spuścił głowę. Chłopak zrozumiał co się stało.

Aniele...

Pein wstał z ziemi i przykrył ciało Lajones swoim płaszczem. Spojrzał w stronę blondyna, który nieudolnie atakował Kirę. Rozkazał Itachiemu by odciągną Deidarę od mężczyzny. Brunet miał z tym nie lada kłopot jednak w końcu udało mu się. Deidara przez cały czas wyrywał się, chcąc zabić białowłosego.
-Zabiłeś ją!! Nie daruję ci tego!! Zadam ci taki ból, że będziesz błagał o śmierć!!
-DEIDARA!! Uspokój się!! Co z tego, że go zabijesz!! To i tak nie wróci jej życia!! Rozumiem twój ból, bo Lajones była mi jak siostra!! Rozumiesz?!
Wszyscy byli w szoku, widząc jak Itachiemu puszczają nerwy. Zapadła cisza, przerywana tylko uderzeniem kropli o ziemię. Kira uniósł w górę rękę i z zarośli wyszły trzy odziały ANBU. W śród nich była już im znana drużyna Kakashiego. Brakowało tylko Naruto.
-Panowie, weźcie się w garść, bo czeka nas walka.
Odezwał się Lider Akatsuki.
-Konan, ty z Dastanem się nie mieszajcie.
Wszyscy członkowie ustawili się w jednej linii, gotowi do ataku.

Aniele!!
Opuściłeś mnie
Zniknąłeś w ciemności
Poza mym zasięgiem
Płyną łzy, bo mój Anioł odszedł

Ciemność. Ta cholerna ciemność i chłód, to jedyne co czułam. Czy to tak wygląda śmierć? Zawsze myślałam, że to boli. Jednak nie czułam bólu. Jedyne co czułam to to, że spadam. Oj, tak w piekle pewnie już mają dla mnie miejsce. A chciałam jeszcze tyle zmienić. Miałam, razem z Peinem poprowadzić Akatsuki do zwycięstwa. Czy mam wyrzuty sumienia? Gdybym powiedziała „nie” skłamała bym. Żałuję, że podjęłam się tej walki, choć od początku wiedziałam, że przegram, jednak moja przeklęta duma nie pozwoliła mi odpuścić. Nie chciałam by cierpieli prze zemnie, bo w przeszłości wycierpieli aż za dużo. Każdy z inną historią.
Przez ludzi nazwani przestępcami, mordercami...
Ale to przez nich stali się nimi...
Nagle uderzyłam o coś twardego. Otworzyłam oczy, które dotąd były zamknięte. Leżałam na kamiennej podłodze. Dźwignęłam się na rękach i uklękłam. Rozejrzałam się w około. Byłam w ponurej i pustej sali..
-Trochę inaczej wyobrażałam sobie piekło.
Powiedziałam na głos.
-Nie jesteś w piekle, choć blisko było.
Odwróciłam się w stronę z skąd dochodził głos. W moją stronę szedł wysoki mężczyzna. Był brunetem o fioletowych oczach. Podszedł do mnie i wyciągną dłoń w moją stronę. Skorzystałam z pomocy. Mężczyzna był wyższy ode mnie o głowę. Szybko dostrzegłam wisior z symbolem Jashina na szyi bruneta, dokładnie taki sam jaki nosi Hidan.
-Jesteś jashinistą?
Spytałam. Mężczyzna zaśmiał się. Co ja takiego powiedziałam, że tak go rozbawiłam?
-Wybacz, Lajones, nie przedstawiłem się.
Powiedział wyciągając do mnie rękę.
-Jashin.
Moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Przede mną stał sam bóg śmierci i chaosu – Jashin we własnej osobie. Stał przede mną, najzwyczajniej w świecie uśmiechając się do mnie i ściskając mi dłoń.
-Ja... no... miło mi...
Pierwszy raz nie wiedziałam co powiedzieć.
-Hidan by mi nie uwierzył...
Wykrztusiłam. Brunet nakazał mi iść za sobą, co uczyniłam bez sprzeciwu. Opuściliśmy salę i znaleźliśmy się na długim korytarzu. Na podłodze wyłożony był czerwony dywan, a na ścianach wisiały obrazy i pochodnie. Szybko spostrzegłam, że nie ma tu okien. Szliśmy w ciszy. Cały czas zastanawiałam się o co tu chodzi? Czego może chcieć ode mnie bóg śmierci. Przecież mogłam być w oczach Jashina nikim. Nawet nie byłam jego wyznawczynią, po prostu byłam zwykłym pół-demonem. Wielu jest takich jak ja na świecie, więc czemu idę u boku Jashina?? Mam nadzieję, że niedługo uzyskam odpowiedź na moje pytania. W tym czasie zatrzymaliśmy się przed wrotami, które otwarte zostały jakąś niewidzialną siłą. Wkroczyliśmy do kolejnej sali. Jednak ta była nieco bardziej przytulna. Naprzeciw wejścia stało duże i z pewnością ciężkie biurko, za nim było wielkie okno, które starannie zostało zasłonięte czerwoną zasłoną. Podłogę zdobił tego samego koloru dywan. Pod jedną ze ścian stały regały z wieloma z pewnością wiekowymi księgami, po przeciwnej stronie znajdował się masywny kominek w którym wesoło trzaskały płomienie. Naprzeciw stały dwa fotele obite czerwonym materiałem. Pomiędzy nimi stał stolik. Pomieszczenie oświetlone było przez liczne świece, które umieszczone zostały na wysokich świecznikach. Jashin usiadł w jednym z foteli.
-Siadaj.
Zajęłam miejsce w drugim fotelu. Nagle drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wszedł, lub raczej weszło dziwne stworzenie. Wzrostem dorównywało dziecku, jednak wygląd pozostawiał wiele do życzenia. Nos stwora był nienaturalnie spłaszczony, cieniutkie usteczka wygięte były w dziwnym grymasie, a małe czarne oczka rozglądały się z szalonym blaskiem na wszystkie strony. Skóra miała odcień lekko szarawy. Spośród czarnych, kręconych włosów wystawały dwa rogi. Nogi stwora przypominały te kozie. Istota w drobnych rączkach trzymała srebrną tacę na której znajdowały się dwie filiżanki i dzbanek, ów przedmioty zostały postawione przed nami. Istota nalała do filiżanek jakiejś brązowej cieczy i bez zbędnego słowa opuściła pomieszczenie. Jashin wziął do ręki jedną z filiżanek i upił łyk. Spojrzałam na swoje naczynie z lekką obawą.
-Spokojnie, to tylko herbata. Nawet jeśli chciałbym cię otruć to by mi to nie wyszło. Jesteś martwa.
„Jesteś martwa” Te dwa słowa podziałały na mnie jak kubeł lodowatej wody. Uświadomiłam sobie, ze przecież nie żyję. Przywołałam wydarzenia kilku, ostatnich godzin. Od ucieczki do walki i... moją śmierć. Poczułam dziwny ucisk w rządku. Uświadomiłam sobie, że nigdy więcej nie zobaczę Deidary. Zagryzłam wargę, niemal do krwi. Po moich bladych policzkach popłynęły łzy, które skapywały na blat drewnianego stoliku. W tym momencie nie dbałam o to, że płaczę przed bogiem śmierci. Nie to się liczyło. Liczyło się to, iż uświadomiłam sobie, że ja i Deidara zostaliśmy rozdzieleni, a przecież zawsze byliśmy razem. Deidara był przymnie, zawsze kiedy go potrzebowałam, a teraz... teraz wszystko pękło jak bańka mydlana. Rozpłynęło się przez błąd jaki popełniłam. Prze tą pieprzoną walkę. Tyle wygranych i jedna przegrana, za którą zapłaciłam wysoką cenę.
-Nie rozklejaj mi się tu.
Czułam się jak małe dziecko. Bezbronne, bezradne... samotne.
-To koniec...
Wykrztusiłam.
-Lajones, to nie koniec. Sprowadziłem cię tu, bo chcę dać ci wybór.
Wybór? Jaki ja mam wybór? Mimo to wytarłam łzy i ze zdziwieniem, oraz zaciekawieniem spojrzałam na Jashina. Zastanawiałam się o co może chodzić bogu śmierci.
-Możesz wybrać. Albo wstąpisz w szeregi mojej armii, albo wrócisz i skończysz to co zaczęłaś.
Wrócić?
-Dlaczego mi pomagasz? Dlaczego dajesz mi wybór? Przecież jestem nikim.
Jashin westchną.
-Widziałem przyszłość Lajones. Przyszłość po tym jak zginęłaś. Twoi przyjaciele zginęli, chcąc cię pomścić, a wasz świat... pogrążył się w wojnie. W wojnie która niemal doszczętnie zniszczyła świat shinobi.
Zginęli?Wojna, która zniszczyła świat shinobi? To nie morze być prawda. To nie może się tak skończyć.
-Lajones, tylko ty możesz sprowadzić pokój. To twoje przeznaczenie.
Zmarszczyłam brwi, wlepiając wzrok w stolik.
-Chcę wrócić.
Powiedziałam, patrząc pewnie w tęczówki boga. Jashin kiwną głową.
-Chodź za mną
W chwilę później ponownie szliśmy korytarzem. Weszliśmy do kolejnego pomieszczenia. Sala przypominała tą, w której spotkałam Jashina. Gdyby nie lustra na jednej ze ścian, pomyślałabym, że stoję w tym samym pomieszczeniu. Zatrzymaliśmy się na środku sali. Jashin staną naprzeciwko mnie.
-Lajones, dam ci radę. Pozwól mocy by przejęła kontrolę.
-Co? Ja jej w ogóle nie kontroluje, a jeżeli...
-Jeśli chcesz wrócić, to tak zrobisz.
Stałam tak z szeroko otwartymi oczami. Nie było mowy o tym, bym pozwoliła na przejęcie kontroli mocy. To było niedorzeczne.
-Pokonasz Kirę tylko wtedy, gdy pozwolisz mocy na kontrolę.
Zacisnęłam pięść. Nie lubię gdy ktoś stawia mnie w takiej sytuacji. Ale co miałam zrobić? Byłam w beznadziejnym położeniu. Beznadziejnym to mało powiedziane, to było chujowe położenie. Postanowiłam zaufać Jashinowi i zaryzykować. Po raz kolejny.
-Gotowa?
Kiwnęłam twierdząco głową.
-Jeszcze jedno. Po tym, jak zweucę ci życie, toważyszyć ci będzie kruk.
-Kruk? Dlaczego, kruk?
 Jashin uśmiechną się tajemniczo, uniósł rękę i palcem pukną moje czoło. Przez całe moje ciało przebiegł dziwny dreszcz i znów poczułam, że spadam. Sylwetka Jashina zaczęła się oddalać, a mnie otoczyła ciemność, niczym puchata kołdra. „Nawet nie zdążyłam podziękować”. To była moja ostatnia myśl.

Walka pomiędzy Konohą, a Akatsuki była niezwykle zażarta. Polana coraz bardziej była zniszczona. Ziemia zasłana była trupami. Jedni chcieli pomścić śmierć towarzyszki, drudzy doszczętnie zniszczyć rywala. Tylko jedna osoba zdawała się nie zwracać najmniejszej uwagi na zamieszanie. Była nią niebiesko-włosa kobieta. Konan tuliła do siebie Dastana, który cały czas szlochał. Wpatrywała się w ciało przykryte czarnym płaszczem w czerwone chmurki. Zastanawiała się jak to się stało. Z dziwnego transu zbudził ją dźwięk trzepotu ptasich skrzydeł. Zauważyła, że obok ciała Lajones wylądował czarny kruk*. Zwierze wydało z siebie charakterystyczny dźwięk, który powtórzył się kilka razy. Kruk w dziób złapał skrawek materiału i powoli zaczął go ściągać. Konan z uwagą przyglądała się poczynaniom zwierzęcia. Po chwili materiał leżał opok ciała. Konan dostrzegła ledwo widoczne pasma energii, które leniwie zaczęły wirować.
-Pein....
Niestety mężczyzna w zamieszaniu nie mógł usłyszeć wołania. Energi przybywało, teraz była całkowicie widoczna.
-Pein!
Tym razem rudzielec usłyszał, jednak nie zareagował, był pochłonięty walką. Teraz energię dało się nawet usłyszeć.
-PEIN!!
Mężczyzna obrócił się i z niedowierzaniem spojrzał na ciało towarzyszki.
-Konan! Odsuńcie się od niej!!
Konan złapała Dastana za nadgarstek i ciągnąc go za sobą oddaliła się na bezpieczną odległość. Chakra, która uwalniała się z ciała Lajones przecinała powietrze z niebezpiecznym sykiem i orała ziemię wokół. Deidara zauważył to cale zdarzenie.
-Lajones...
Wyszeptał i zaczął biec w jej stronę. Miną Peina.
-Deidara! Nie podchodź.
Jednak blondyn nie słuchał. Sasori wypuścił kilka linek chakry i złapał w nie Deidarę. Szarpną gwałtownie do tyłu uniemożliwiając zbliżenie się blondynowi do Uchihy. Ciało Lajones było niemal niewidoczne. Walka stanęła w miejscu. Wszystkich spojrzenia skupione były w jednym miejscu.

Nie!
Aniele, nie zniknąłeś
Teraz widzę...
Walczysz z mrokiem
Nie poddałeś się
Rozpościerasz skrzydła
Wznosisz się
Wyrywasz się szponą śmierci
Wracasz...

Otworzyła oczy. Pierwsze co do niej dotarło to przenikliwy syczący dźwięk. Wokół niej szalała czarna energia. Jęknęła gdy spróbowała się podnieść. Ręką dotknęła rany, którą zadał jej Kira. Poczuła na palcach lepką ciecz. Uklękła na ziemi i mimo jej woli z pleców wyrosły skrzydła. Spróbowała wstać, co przyszło jej z trudem. Poczuła jak moc próbuje przejąć nad nią kontrolę. Spróbowała to powstrzymać. W głowie usłyszała chichot, który przyprawiał o potworny ból głowy. „Nie walcz z tym” Ten głos należał do Jashina. Chichot przerodził się w szaleńczy śmiech. Złapała się za głowę i wrzasnęła, chcąc wyrzucić z głowy ten nieprzyjemny dźwięk. W momencie kiedy krzyknęła jej chakra rozproszyła się na wszystkie strony, tworząc falę uderzeniową. Upadła na kolana wciąż trzymając się za głowę.
-Lajones!!
Podniosła głowę słysząc swoje imię. Od razu rozpoznała ten głos. Do oczu cisnęły się łzy.
-Deidara...
Wyszeptała i w tej chwili wszystko umilkło. Zaczęła się zmieniać. Pojawił się ogon, ostre szpony i zęby, skóra przybrała jeszcze bledszy kolor niż dotychczas. Oczy nabrały szalonego i niemal okrutnego wyrazu. Na dłoniach pojawiły się pentagramy. Wbrew własnej woli podniosła się z ziemi. Mimo, iż zachowywała świadomość, to ciało w ogóle jej nie słuchało. Poczuła się w nim obco. Było jak zabawka w rękach dziecka. Całkowicie poddane obcej woli.

Kira warkną coś pod nosem i ruszył biegiem, chcąc zaatakować Lajones. Dziewczyna stała z opuszczoną głową. Mężczyzna uniósł miecz i zaatakował nim z góry. Uchiha uniosła rękę, zasłaniając się. Jednak ostrze nawet nie dotarło do ciała. Energia sprawiła, że zatrzymało się centymetr od skóry. Szybki ruch ze strony Lajones i Kira wylądował na pobliskim drzewie. Był wściekły. Podniósł się i wzbił się w powietrze. Uchiha spojrzała w niebo, podążając wzrokiem za białowłosym. Odpiła się od ziemi i z niewyobrażalną prędkością wzbiła się w powietrze. Przeleciała nad miejscem gdzie chwilę wcześniej toczyła się bitwa. Deidara, który do tej chwili trzymał miecz Lajones. Wyrzucił go w górę. Czarnooka chwyciła go bez problemu. Zamachnąwszy skrzydłami zatoczyła pętlę i ruszyła na białowłosego. Nie chciała już walczyć, jednak jej ciało miało inne plany. Ich miecze ponownie się zetknęły. Jedak Lajones wymierzyła dużo celniejszy cios. Kira został ranny w bok. Rana zaczęła okropnie krwawić. Nie mając już innego pomysłu, białowłosy zaczął formować Rasengan. To samo uczyniła Uchiha. Na wyciągniętej dłoni pojawiła się Furia. Ruszyli na siebie nawzajem. Wyciągnęli dłonie przed siebie.
-Furia!!
-Rasengan!!
Po raz drugi te dwie potężne techniki zderzyły się ze sobą, powodując potężną eksplozję. Najpierw powstał oślepiający rozbłysk światła, którego następstwem był wybuch. Kira, który był osłabiony spadł na ziemię, natomiast Lajones unosiła się w powietrzu. Jej prawa ręka, ta w której utworzyła Furię była poparzona do samego łokcia. Lajones poczuła że odzyskuje kontrolę mad ciałem. Razem z odzyskaną kontrolą, uderzyła w nią potworna fala bólu. Z trudem utrzymała się w powietrzu. Niezdarnie wylądowała na ziemi i odzyskała swoją ludzką formę. Utykając podeszła do Kiry. W lewej ręce trzymała miecz.
-Zabij mnie!
Krzykną białowłosy. Lajones schowała Raikiri do pochwy.
-Nie.
-Przecież to walka na śmierć i życie, któreś z nas musi zginąć!
-Ty wygrałeś, poza tym nasze ścieżki jeszcze kiedyś zejdą się, a wtedy staniemy po tej samej stronie barykady. Zapamiętaj moje słowa, a teraz, zrób to co ja i wróć do swoich przyjaciół.
Uśmiechnęła się przyjaźnie. Kira poczuł zmieszanie, po czym wstał i ruszył w stronę shinobi z Konohy. Sakura podbiegła do niego i zajęła się ranami.
-Lajones sensei!!
Odwróciła się i wpadł na nią Dastan, mocno wtulając się w swoją sensei. Oboje przewrócili się na ziemię. Chłopiec szlochał.
-Dastan, nie płacz. Już dobrze.
Jej głos drżał. Chłopiec odkleił się od Uchihy i otarł łzy.
-Lajones. Wszystko w porządku?
Usłyszała zatroskany głos Deidary, Blondyn ukląkł obok. Lajones mocno przytuliła ukochanego.
-Deidara, tak bardzo cię przepraszam. Ja nie chciałam...
-Za co ty mnie przepraszasz? Najważniejsze, że żyjesz. Nawet nie wiesz jak bardzo mnie przestraszyłaś.
-Nam wszystkim napędziła stracha.
Zaśmiał się jashinista.. Sasori od razu zajął się poważniejszymi ranami.
-Hidan, mogę mieć do ciebie prośbę?
Fioletowooki przekrzywił śmiesznie głowę.
-Podziękuj ode mnie Jashinowi, za to, że zwrócił mi życie.
-Widziałaś Jashina?!
-Bredzi.
Wtrącił Sasori owijając rękę Lajones bandażem.
-Ma gorączkę.
-Być może, ale wiem co widziałam!
Lajones zaczęła wykłócać się z Sasorim o to czy widziała boga śmierci, czy też był to tylko wynik gorączki.
-Wszystko wraca do normy.
Zaśmiał się Itachi widząc jak jego kuzynka, rzuca w lalkarza zwiniętym bandażem. Owszem wszystko wracało do normy. Tobi skakał dookoła, krzycząc jaki to z niego dobry chłopiec. Wkurzony ględzeniem maskmana Deidara zaczyna go gonić, a Sasori wyklina na głupotę swojej pacjentki, reszta po prostu się śmieje z dwójki. Tylko Pein obserwował oddalających się shinobi, którzy w końcu zniknęli za linią drzew. Przeniósł wzrok na swoich podopiecznych. Ulżyło mu,że Lajones wróciła. Mimo iż wiele razy się kłócą, to musiał przyznać, że ją lubi. Poza tym obiecał Madarze, że będzie ją chronić, gdy on odejdzie. Ta czarnooka dziewczyna zmieniła go. Dzięki niej, lub może przez nią, zaczął okazywać uczucia.
-Zbierajcie się. Wracamy do domu.
Odezwał się po chwili. Deidara momentalnie znalazł się przy Lajones i wziął ją na ręce. Zmęczenie dawało się we znaki i po kilku minutach zasnęła wtulona w tors blondyna.
Aniele...
Wracasz do mnie...
Aniele mój...
Zwyciężyłeś...


Kruk*- W filmie "The Crow"  sprowadza zmarłych do świata żywych, aby mogli naprawić wyrządzone im zło. W opowiadaniu, chodzi mi tylko o samą symbolikę powrotu do życia.
 
I w ten oto, uroczy sposób dotarliśmy do końca pierwszej części opowiadania. Jednak to jeszcze nie koniec przygód Lajones. Tak jak zapowiadałam pojawi się dalsza część. Będzie więcej akcji, więcej niespodziewanych sytuacji i postaram się, by było więcej humoru. Póki co biorę dwu, lub trzy tygodniowy urlop. Wszystko zależy od czasu jaki będę posiadać na pisanie. Założyłam również drugiego bloga
serdecznie zapraszam.
Za ten czas, gdy zajmę się „Jashinistką”, na blogu zajdzie kilka zmian, a mianowicie zamierzam dodać kilka rzeczy.
-adresy blogów które warto przeczytać
-playlista, czyli co chętnie słucham (ale to jeszcze nie jest pewne)
-i zmieni się szablon (jeżeli zdołam go wykonać).
Mam jeszcze prośbę.
Komentujcie, bym wiedziała, że ktoś to czyta :)
To tyle...
Do zobaczenia!!


niedziela, 2 września 2012

Rozdział 10

Lajones zrobiła wielkie oczy. Miała wrażenie, że się przesłyszała. Ona Liderem Akatsuki? Miała przewodzić zbieraninie najniebezpieczniejszych przestępców jakich nosił świat? Miała przewodzić swoimi przyjaciółmi?
-Nie ma mowy.
-Lajones...
-Nie mogę być Liderem! Nie nadaję się do tego! Dlaczego Pein nie może?!
-Lajones! Uspokój się. Rozmawiałem o tym z Peinem i oboje doszliśmy do wniosku, że to najlepsze rozwiązanie.
-A moje zdanie się już nie liczy?!
Krzyknęła podrywając się z miejsca.
-Nie podnoś na mnie głosu!!
-Nie zostanę Liderem! Zresztą co to ma znaczyć, że nie wrócisz?
-Dobrze wiesz co to znaczy.
Młoda Uchiha z powrotem opadła na krzesło.
-Nie idź na tę misję.
Poprosiła niemal błagalnym tonem.
-Muszę.
-Oto-san* nie możesz mnie zostawić.
W czarnych tęczówkach pojawiły się łzy. Lajones wstała i podeszła do ojca wtulając się w niego. Madara objął córkę ramieniem.
-Lajones, nawet jeśli odejdę, nie będziesz sama. Otaczają cię ludzie na których zawsze możesz liczyć, a teraz weź się w garść. Uchiha nie płaczą!
Powiedział żartobliwie. Lajones wyprostowała się i otarła łzy. Wymusiła delikatny, ledwie zauważalny uśmiech. Ze zrezygnowaniem spojrzała na ojca. Nie chciała by to tak się skończyło. Madara był nie tylko jej ojcem. Był jej przewodnikiem, prowadzącym przez życie. Był jej wzorem. Zawsze chciała dorównać mocy ojcu. Nie wyobrażała sobie jak by wyglądało jej życie gdyby nie należała do Akatsuki. Odkąd pamiętała uparcie kroczyła u boku ojca, mimo iż jej talent w pakowaniu się w kłopoty, nieraz o sobie dawał znać. Westchnęła.
-Musze to przemyśleć.
Madara kiwną jedynie głową zgadzając się. Wzrokiem odprowadził córkę do drzwi, póki te nie zamknęły się. Mężczyzna przetarł dłonią czoło. Jego oczy w tym momencie wyrażały smutek. Nie chciał zostawiać Lajones, jednak misja była ważna. Nie mógł wysłać nikogo innego.
-Chciałbym dla ciebie innego życia...
Szepną. Rozmyślania bruneta przerwało pukanie do drzwi. Oczy Madary na powrót stały się zimne.
-Wejść.
Drzwi uchyliły się i do pomieszczenia wszedł rudowłosy mężczyzna.
-I jak to przyjęła?
Spytał siadając na krześle.
-Kiepsko. Nie sądziłem, że tak zareaguje.
-Madara, jesteś pewien co do tej misji?
Najstarszy z Uchiha kiwną twierdząco głową. Był pewien. Nie było innego wyjścia. Kamienie były potrzebne, inaczej demony wymkną się z spod kontroli. Takie było jego przeczucie, a ono jeszcze nigdy go nie zawiodło.
-Lajones jest silna.
Pein przewał ciszę. Madara zmarszczył czoło.
-Fizycznie, jest silna. Martwię się raczej o to, co dzieje się w jej duszy. Lajones cały czas walczy ze sobą.
-To znaczy?
-Chce całkowicie uśpić tę część, która jest demonem.
-Uda jej się?
-Nie. Tego nie da się pozbyć. To jest jak memento, które wróci ze zdwojoną siłą.
-Powinieneś jej o tym powiedzieć.
-Lajones wie, ale jej nie przemówisz do rozsądku.
Pein uśmiechną się delikatnie.
-Zupełnie jak tobie, Madara.
Brunet również się uśmiechną, na myśl, jak Lajones bardzo przypomina mu jego samego.


Szła korytarzem. Wpatrywała się w podłogę. Ręce zacisnęła w pięść. Czuła złość i jednocześnie smutek. Miała ochotę coś rozwalić i w tym właśnie celu zmierzała do największej sali treningowej. Szła w zamyśleniu. Myślała o tym, co powiedział jej ojciec. Słyszała jak ktoś za nią biegnie. Nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Krzyk ów osoby i fakt, że ktoś na nią wpadł, przywrócił czarnooką do rzeczywistości.
-Tobi!!
Krzyknęła zrzucając z siebie bruneta. Tobi poderwał się z ziemi i pomógł wstać Uchisze.
-Tobi przeprasza! Tobi nie chciał!!
Krzyczał otrzepując płaszcz dziewczyny z kurzu.
-Tobi...
Szepnęła. Nie miała ochoty słuchać przeprosin Tobiego, jednak zamaskowany cały czas wykrzykiwał przeprosiny.
-Tobi, przestań.
-A.. ale...
-Nic się nie stało.
Maskman przekrzywił śmiesznie głowę.
-Dlaczego Lajones sempai, jest smutna? To przez Tobiego?
Spytał zmartwionym głosem.
-Nie, to nie twoja wina...
-To, co się stało??
-Nic.. mam zły dzień.
Odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem odeszła. Zeszła na parter, minęła salon, gdzie siedziało większość Akatsuki i ruszyła bocznym korytarzem. Otworzyła jedne z drzwi i weszła do środka. Czwórka, największa sala treningowa. Przypominała otwartą przestrzeń. Rosła tu trawa i kilka potężnych drzew, które wznosiły się po sam strop sali, który przypominał niebo, a na nim świeciło sztuczne słońce. Gdzieś w końce płyną strumyk, który wpływał pod ścianę i znikał. Stały tu drewniane pale, które służyły do ćwiczenia cisów i kilka manekinów. Lajones ściągnęła płaszcz i położyła go pod jednym z drzew. Podeszła do strumyka. Spojrzała na swoje odbicie. Pod okiem miała siniaka po ostatniej bójce. Skrzywiła się. W dłoni skumulowała trochę chakry i przyłożyła ją do siniaka. Zaszczypało, ale limo po chwili zniknęło. Po tym drobnym zabiegu podeszła do drewnianych pali i zaczęła wyładowywać na nich swoją frustrację.

Ile czasu spędziła na wyżywaniu się nad kawałkiem drewna, nie wiedziała. Nie obchodziło jej to. Jej ręce były zakrwawione od wielu ciosów. Tkwiły w nich drzazgi. Ból w dłoniach zdawał się być nierealny. Mocniej zacisnęła pięść i z warknięciem uderzyła. Pień rozleciał się. Stała tak chwilę łapiąc oddech. Z rąk powoli kapała ciemno czerwona posoka. Podeszła do strumyka i zanurzyła obie dłonie w lodowatej wodzie. Ból wzmocnił się. Po chwili wyciągnęła ręce z cieczy i usiadła pod drzewem. Zaczęła wyciągać drzazgi. Przeklęła swoją głupotę, że nie owinęła rąk bandażem zanim zaczęła okładać pięściami kawał drewna. Gdy skończyła to żmudne zajęcie, przerzuciła płaszcz przez ramię i powoli skierowała się do wyjścia. Rany dalej okropnie krwawiły. Weszła do kuchni. Zdziwiła się. Było już późno. Niewiarygodne jak bardzo straciła poczucie czasu. Przewiesiła płaszcz przez oparcie krzesła i otworzyła jedną z szafek. Wyjęła ze środka apteczkę. Odpakowała dwa bandaże i owinęła dłonie. Szybko coś zjadła i weszła na gorę. Do swojego pokoju. Przebrała się w piżamę i poszła spać, zmęczona trudem całego dnia.


Reszta tygodnia minęła szybko. Deidara miał być z junchuriki już jutro, a Hidan kilka dni później. Lajones i Dastan mieli sami udać się do miejsca pieczętowania i zabezpieczyć okolicę. Reszta członków zostaje w siedzibie. Podczas pieczętowania pojawią się ich hologramy. Uchiha była gotowa do wymarszu, sprawdziła jeszcze, czy jej podopieczny niczego nie zapomniał i ruszyli w drogę. Po kilku godzinach byli na miejscu. Ich oczom ukazała się brama, a za nią głaz. Oboje zeskoczyli na taflę wody. Uchiha wykonała kilka pieczęci i głaz przesuną się, ukazując przejście. Weszli do środka. Znaleźli się w olbrzymiej jaskini. W środku było ciemno. Lajones pstryknęła palcami i kilka pochodni zapaliło się, oświetlając wnętrze mdłym światłem. Zostawili rzeczy pod wschodnią ścianą, gdyż tamto miejsce wydawało się najbardziej suche. Dastan wygodnie się rozsiadł, wyją z plecaka kanapki i ze smakiem zaczął się zajadać. Lajones ze zwoju odpieczętowała małą torbę, w której były karteczki z pieczęciami. Przerzuciła torbę przez ramię.
-Idę zabezpieczyć teren. Zostań tu do mojego powrotu.
-Hai sensei.
Wyszła z jaskini i od razu zabrała się do roboty. W odległości kilometra w każdą stronę, rozłożyła pułapki i kartki z różnymi zabezpieczeniami. Na koniec wokół jaskini ułożyła karteczki, które umożliwiały podniesienie się zapory, podczas pieczętowania. Była zadowolona, nawet mysz by się nie prześlizgnęła. Teraz wystarczyło tylko poczekać.


Następnego dnia Lajones i Dastan wyszli naprzeciw Deidarze i Sasoriemu. Spotkali się na niewielkiej polanie. Czarnooka od razu przytuliła blondyna.
-Aż tak się za mną stęskniłaś?
Zaśmiał się.
-Nawet nie wiesz jak bardzo. Gdzie junchuriki?
Deidara ruchem głowy wskazał na niebo, gzie krążył gliniany stwór. Odwzajemniła uśmiech i ruszyli w drogę. Lajones prowadziła. W końcu to ona zajęła się zabezpieczeniem terenu. Po dwudziestu minutach znaleźli się przed jaskinią. Uchiha wykonała pieczęć i weszli do środka. Nim głaz opadł, wykonała kolejną pieczęć, która sprawiła, ze podniosła się bariera. W środku były już hologramy Peina i Madary. Rudzielec przywołał ogromny posąg (nie będę opisywać, każdy na pewno wie jak on wygląda). Pojawiły się hologramy pozostałych członków. Deidara i Sasori zajęli swoje miejsca. Lajones nie brała udziału w pieczętowaniu. Jej zadaniem było ochranianie miejsca i zadbanie o to by nie pojawił się nikt nieproszony. Miała zabić, gdyby zaszła taka potrzeba. Pieczętowanie rozpoczęło się. Usiadła na swojej karimacie i z uwagą obserwowała wyłaniające się niebieskie smoki, które opadły na ciało czerwono-włosego chłopaka. Chłopak uniósł się do góry. Można było dostrzec wysysaną z niego czerwoną chakrę. Bijuu. Pieczętowanie trwało trzy dni.

Za kilka godzin miał pojawić się Hidan i Kakuzu ze swoją zdobyczą. Jednak plany te zostały pokrzyżowane przez Konohę. Lajones nie miała pojęcia jakim cudem pokonali jej zabezpieczenia, ale to było nie istotne. Pomnik znikł, podobnie jak hologramy. Można było wyczuć chakrę czterech osób, tuż przed jaskinią. Nagły wstrząs sugerował, że bariera pękła. Lajones kazała Dastanowi cofnąć się do końca jaskini i nie mieszać się. Granatowooki posłusznie wykonał polecenie. Nastąpiło kolejne uderzenie, tym razem w skałę i o wiele silniejsze. Głaz rozsypał się na miliony kawałków. W wejściu ukazała się już znana wszystkim drużyna Kakashiego i jeszcze jedna osoba. Starsza kobieta, na której widok Sasori drgną lekko w swojej kukle.
-Oddajcie Garę!!
Krzykną Naruto, gotowy zaatakować w każdej chwili. Lajones spojrzała na ciało leżące obok i westchnęła.
-Przykro mi, Naruto, on nie żyje.
Powiedziała łagodnym głosem. Kusiło ją by schwytać teraz dziewięcioogoniastego, ale wiedziała, że musi jeszcze trochę poczekać.
-Zabiję was! Każdego po kolei!! Będziecie błagać o litość!!
Uchiha przymrużyła oczy. Nie lubiła gdy ktoś groził jej przyjaciołom.
-Uważaj Uzumaki, bo nie wiesz komu grozisz.
Naruto chciał zaatakować, jednak został w porę powstrzymany, przez Kakashiego.
-Deidara, odciągnij tego dzieciaka.
Polecił lalkarz. Deidara stworzył glinianą figurkę w kształcie ptaka i powiększył ją. Stwór złapał w dziób ciało Kazekage i po tym jak blondyn na niego wskoczył wzbił się w powietrze. Tak jak Sasori przewidział, Naruto pobiegł za Dedarą. Pozbyli się również siwowłosego shinobi. Staruszka wyrzuciła w stronę Lalkarza kilka shuriken, które zostały odbite stalowym ogonem Hiruko. Lajones wyjęła katanę z kabury, gotowa do ataku.
-Nie mieszaj się, Uchiha.
-Sasori, ale...
Chciała zaprotestować, jednak nim cokolwiek zdołała jeszcze powiedzieć, ogon marionetki oplótł się wokół jej tali i odstawił niedaleko Dastana. Warknęła niezadowolona, jednak postanowiła nie mieszać się. Przynajmniej na razie. Staruszka wykorzystała Sakurę jako swoją marionetkę. Najbardziej Uchihę zdziwiło to, że Sasori jest wnukiem, ów kobiety. Czyli różowo-włosa i staruszka, kontra Sasori i jego Trzeci Kazekage. Zapowiadało się bardzo ciekawie.

Walka trwała już bardzo długo. Jaskinia przestała istnieć. Lajones i Dastan trzymali się z dala od bitwy, obserwując wszystko z urwiska jakie tam powstało i otaczało miejsce walki. Szanse zdawały się być wyrównane. Walka zdawała się dobiegać końca. Sasori chciał zadać ostateczny cios, jednak nie zauważył dwóch marionetek, które się poruszyły. Lajones to dostrzegła. W sekundę wyrosły jej skrzydła. Zeskoczyła z urwiska i jak strzała przefrunęła nad pobojowiskiem. Twarz Sasoriego owiał wiatr. Przed nim znikąd pojawiła się Uchiha. Jej skrzydła, które zadziałały jak tarza, osłoniły go przed śmiertelnym ciosem. Ze zdziwienia otworzył szerzej oczy. Nie zauważył nawet kiedy zdołała
tak szybko się tu znaleźć. Nikt nie zauważył. Jednym ruchem skrzydeł odrzuciła marionetki na boki.
-Wystarczy.
-To jeszcze nie koniec!
Krzyknęła Sakura ledwo stając na nogach.
-Mylisz się Haruno, to koniec! Daruję wam życie, odejdźcie.
-Co ty se wyobrażasz! Myślisz, że jesteś panią świata?!!
-Już niedługo...
Uśmiechnęła się tajemniczo. Przerzuciła sobie ramię Soasoriego i oboje zaczęli zmieniać się w czarne płatki róż, które uniosły się ku niebu i znikły.

Szli przez las. Liście cicho szumiały, grając starą, zapomnianą piosenkę. Troje osób, kobieta, mężczyzna i dziecko w ciszy wsłuchiwali się w melodię, chcąc wyłapać każdy takt. Członkini nieistniejącego już klanu, Uchiha pomagała iść swojemu kompanowi. Blondwłosy chłopiec spoglądał w niebo. Dzień był piękny i wydawał się spokojny. Jednak do spokojnych nie należał. Zatrzymali się na chwilę robiąc przerwę.
-Lajones sensei, daleko jeszcze?
-Dastanie, przed chwilą pytałeś o to samo.
Blondynek zmarszczył śmiesznie nos i usiadł pod jednym z drzew. Lajones i Sasori uczynili to samo. Zawiał delikatny wiatr, który po raz kolejny poruszył drzewami, by te na nowo mogły wyśpiewać swoją piosenkę.
-Lajones...
Ciszę przerwał głos Lalkarza. Uchiha zwróciła czarne tęczówki w stronę towarzysza.
-Dzięki...
Uśmiech zagościł na jej ustach.
-Niema sprawy, zrobiłbyś to samo dla mnie, Sasori.
Znów zapadła cisza. Jednak nie była wcale niezręczna. Była przyjemna, a nawet potrzebna. Nagle coś zaszeleściło i z zarośli wyłonił się Deidara.
-Nooo!! W końcu was znalazłem!! Myślałem, że na zawsze utknę w tej dżungli.
Lajones zaśmiała się, Sasori do niej dołączył, po czym cała czwórka zaczęła śmiać się jak opętana, nie wiadomo z czego.

Zapadał wieczór, a do siedziby jeszcze daleka droga. Zbliżali się do małej osady mając nadzieję, że znajdą tam nocleg. Na teren osady wkroczyli po zmroku. Większość mieszkańców pogrążona już była w błogim śnie, jednak nieliczni zasiadali w knajpach, grając w karciane gry i popijając tanie piwo. Szybko odnaleźli tutejszy hotel. Lajones weszła pierwsza. Pchnęła ciężkie drzwi i te poruszyły dzwoneczek, który zadzwonił przyjemnie. Dastanowi ten dźwięk przypomniał ten, który wydają dzwoneczki przy sakatach członków Brzasku. Wnętrze było przyjemnie urządzone. Na pierwszym piętrze, tam gzie był bar, który pełnił również funkcję recepcji, były stoliki w tym tylko dwa zajęte.
-Proszę jeden, czteroosobowy pokój, jeżeli takowy tu macie.
Lajones uśmiechnęła się przyjaźnie. Barman kiwną lekko głową na potwierdzenie. Zapłacili z góry i zajęli jeden ze stolików. Zamówili coś do jedzenia. Po kolacji udali się na górę do pokoju. Pomieszczenie nie tonęło w luksusie, ale im w zupełności wystarczało. Dastan z westchnieniem ulgi opadł na pierwsze, lepsze łóżko.
-W końcu się wyśpię!
Wykrzykną z zadowoleniem.
-A może byś się tak najpierw wykąpał?
Lajones z rozbawieniem spojrzała na swojego podopiecznego, który poderwał się z łóżka.
-Dobry pomysł.
I znikną w łazience. Uchiha usiadła na łóżku, na którym siedział Deidara. Plecami oparła się o tors Artysty. Blondyn zaczął bawić się czarnymi kosmykami. Tak bardzo się za nią stęsknił. Tydzień bez niej wydawał mu się wiecznością.
-Idziemy się przejść?
Spytał po chwili.
-Jasne.
Po chwili szli ciemną uliczką trzymając się za ręce. Noc była piękna, bez chmurna i wyjątkowo ciepła. Księżyc świecił wysoko na niebie. Od czasu do czasu zawiał delikatny wiaterek. Lajones czuła zmęczenie, ale chciała spędzić trochę czasu z Deidarą. Przy nim czuła się spokojna, choć na chwilę mogła zapomnieć o problemach. Blondyn zauważył zamyślenie czarnookiej. Usiedli na ławce w parku.
-Coś cię trapi.
To było stwierdzenie. Lajones westchnęła.
-Tata ostatnio ze mną rozmawiał. Po zapieczętowani dwuogoniastego znowu rusza na misję.
-I co w tym dziwnego? Wszyscy mamy misje.
-Wiem, ale chodzi o to, że powiedział, że może nie wrócić.
-Wróci. Jest naprawdę potężnym shinbi.
-Taa... ale jak by tego było mało, postanowił, że go zastąpię.
-Niech zgadnę... nie zgodziłaś się.
-Ja nie miałam nic do gadania. Tata i Pein postanowili, że jak ojciec zginie to go zastąpię. Ustalili to bez mojej wiedzy. Deidara, co ja mam zrobić?
-Zgódź się.
-I ty Brutusie przeciwko mnie?
-Nie jestem przeciwko tobie. Myślę, ze twój ojciec wróci i tak czy inaczej nie zostaniesz Liderem. Nie masz nic do stracenia.
-A jeżeli...
-Lajones, czemu ty zawsze musisz się czymś martwić?
Nie odpowiedziała, wzruszyła tylko ramionami. Deidara westchną i pokręcił głową.
-Wracajmy.
Wstali z ławki. Deidara opiął Lajones ramieniem. Uchiha położyła głowę na ramieniu blondyna. Szli tak pustą uliczka. Z naprzeciwka szedł mężczyzna w białym płaszczu i tego samego koloru, długich włosach. Lajones przymrużyła oczy. Mężczyzna nagle znikną. Lajones wyślizgnęła się spod ramienia Deidary i dobyła katany. Odwróciła się i jej miecz zderzył się z mieczem białowłosego.
Znów znikną. Deidara nie bardzo wiedział co się dzieje. Pojawiły się dwa klony. Jeden zaatakował Lajones, drugi Deidarę. Szybko się z nimi rozprawili. Z mroku wyłonił się oryginał. Wysoki, białowłosy mężczyzna ubrany na biało.
-Mężczyzna w bieli.
Szepnęła do siebie i otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Białowłosy wolnym krokiem podchodził do dwójki klaszcząc w dłonie.
-Szybka jesteś, moja droga.
Można było wyczuć od niego potężną i mroczną chakrę, którą Lajones od razu rozpoznała.
-Pół-demon.
Uchiha spięła się. Pierwszy raz miała do czynienia z innym pół-demonem i nie bardzo wiedziała czego się spodziewać.
-Nazywam się Kira.
Przedstawił się.
-Czego chcesz?
Warknął Deidara.
-Chcę walczyć z twoją piękną przyjaciółką. Na śmierć i życie
Blondyn osłonił czarnooką swoim ciałem, chcąc uchronić ją przed ewentualnym atakiem.
-Kiedy?
-Lajones, nie!
Kira zaśmiał się.
-Wkrótce, moja droga. Gdy przyjdzie odpowiedni czas. Wtedy staniemy razem do walki.
-Niech będzie.
Białowłosy uśmiechną się i znikł. Deidara odwrócił się w stronę czarnookiej.
-Zwariowałaś!? Czułaś jaki jest silny!? Chcesz zginąć?!
-Deidara przestań! To moja sprawa z kim mam walczyć!
-Nie jeżeli mam cię stracić! Nie zachowuj się jak egoistka.
-Nie jestem egoistką, ale nie mogę odmówić walki!
-Dlaczego?
-Nie zrozumiesz.
Wolnym krokiem, ruszyła w stronę hotelu. Deidara prychną pod nosem i ruszył za czarnooką. Szli w ciszy. Nie chodziło o to, że Lajones chciała walczyć, lecz o honor, typowy tylko dla Uchiha. Lajones jak tylko weszła do pokoju od razu udała się do łazienki. Po szybkim prysznicu położyła się spać. Deidara również się wykąpał i gdy wyszedł, położył się obok Lajones, która już dawno zasnęła, podobnie jak Dastan. Deidara szybko zasnął. Nie spał tylko Sasori, który nie potrzebował snu. Siedział na swoim łóżku naprawiając części swojego drewnianego ciała. Obok świeciła się mała lampka, która lekko oświetlała twarz Lalkarza.

Nazajutrz, popołudniu byli w siedzibie. Niemal od razu po ich powrocie odbyło się pieczętowanie dwuogoniastego.


Lajones leżała na łóżku w swoim pokoju i wpatrywała się w spód baldachimu. Madara zeszłego wieczoru wyruszył na swoją misję. Trzy miesiące, tyle miała trwać. Przekręciła się na bok i spojrzała na zegarek. Wskazówki wskazywały 12:15. Ten dzień dłużył jej się niemiłosiernie. Siedziba wydawała jej się dziwnie spokojna. Zawsze o tej porze, można było usłyszeć jakieś krzyki. dochodzące z dołu, jednak dziś było inaczej. Wszechogarniająca cisza była niemal niedoniesienia. Z cichym westchnięciem podniosła się z łóżka i wyszła z pokoju. Swoje kroki skierowała na dół. Weszła do kuchnio-jadalni, gdzie przy stole siedział Itachi. Brunet popijał herbatę i czytał jakąś książkę. Młodsza Uchiha nalała sobie soku pomarańczowego i usiadła naprzeciwko kuzyna. Upiła kilka łyków i przypatrzyła się brunetowi.
-Chciałaś coś?
Spytał nie odrywając się od swojej lektury.
-Nuudzi mi się...
Wyjęczała. Itachi spojrzał na kuzynkę i uniósł zabawnie jedną brew.
-To się rozbierz i ubrania pilnuj. (moja mama mi to powtarza, kiedy zaczynam marudzić, że się nudzę)
Uśmiechną się złośliwie.
-Aleś ty zabawny. Chyba za dużo z Hidanem przebywasz, Itachi.
Brunet zaśmiał się i po chwili dało słyszeć się pisk Tobiego.
-A było tak pięknie.
Westchną Itachi.
-Właśnie.. było.
W tym momencie dało się słyszeć jak ktoś zbiega po schodach. Przez ogłuszający krzyk, Lajones domyśliła się, że to był Tobi. Zamaskowany wpadł do pieszczenia, gdzie siedziało kuzynostwo. Topi upadł na kolana obok Lajones i desperacko uczepił się jej nogi.
-Lajones-chan!! Ratuj Tobiego!!
Wykrzyczał płaczliwie brunet.
-Tobi!! Puść moją nogę!!
Lajones z trudem wstała z krzesła i próbowała odepchnąć chłopaka. Do pomieszczenia weszła wściekła Konan. Jej biała bluzeczka miała wielką, niebieską plamę, najpewniej z atramentu.
-Zabiję cię idioto!!
Chłopaczek pisną i mocniej uczepił się nogi Uchihy.
-Tobi, do cholery, zostaw mnie!!
Lajones znów spróbowała odepchnąć Tobiego, jednak cały wysiłek poszedł na marne, gdy dwójka z hukiem, przewróciła się na dywan.
-Kuurwaa!!
Lajones z impetem uderzyła głową o twardą podłogę.
-Czy, ja choć raz nie mogę mieć spokojnego dnia!??
-Tobi, przeprasza. Tobi nie chciał.
-Ty już lepiej nic nie mów.
Burknęła podnosząc się z ziemi, wciąż trzymając się za obolałą głowę. Posłała mordercze spojrzenie, chichoczącemu Itachiemu i wyszła z pomieszczenia. Swoje kroki skierowała do biblioteki. Było to jedyne miejsce gdzie mogła mieć choć trochę spokoju.


Mijały trzy miesiące, odkąd Madara wyruszył na swoją misję. Lajones poważnie się niepokoiła. Bardzo dobrze pamiętała co ojciec powiedział.
Jeżeli nie wrócę za trzy miesiące, ty, zostaniesz Liderem.
Uchiha nie chciała być Liderem. Nie chciała traktować przyjaciół jak podwładnych.
-Tato wróć, proszę.
Szepnęła do siebie, wpatrując się w spód baldachimu. Po pokoju, rozniosło się ciche pukanie. Lajones podniosła się do siadu.
-Proszę.
Do pomieszczenia weszła Konan. Sądząc po minie niebieskowłosej, coś się stało.
-Lajones, Pein cię wzywa.
-Po co?
-Chodź.
Lajones niepewnie wstała i ruszyła za kobietą. Zatrzymały się przed drzwiami do gabinetu rudego. Czarnooka pierwszy raz bała się wejść do środka. Zapukała i po krótkim „proszę”, weszła do środka.
-Usiądź.
Pein ruchem głowy, wskazał Uchisze krzesło. Lajones bez sprzeciwu usiadła.
-Lajones...
-Wiem co chcesz powiedzieć.
Przerwała rudemu.
-I wiedz, że nie zostanę Liderem, a na pewno nie teraz.
-Rozumiem.
-Mogę iść?
Spytała łamiącym się głosem.
-Tak.
Czarnooka bez słowa wstała i wyszła z pomieszczenia. Zeszła po schodach na dół i wyszła z organizacji. Biegiem ruszyła przed siebie. Byle dalej. Byle zostać samej.

Wszyscy członkowie Akatsuki, zebrani byli w salonie. Do pomieszczenia wszedł Pein i od razu rozpoczął zebranie.
-Brakuje Lajones.
Zauważył Deidara.
-Ona nie przyjdzie.
Blondyn poruszył się niespokojnie. Pein powiadomił wszystkich, że Madara zaginą i o decyzji młodej Uchihy. W końcu ogłosił koniec zebrania. Wszyscy w szoku opuszczali salon.
-Deidara, zaczekaj.
Blondyn podszedł do nowego Lidera.
-O co chodzi?
-Idź do niej. Ona będzie cię teraz potrzebować Deidara.
Blondyn skiną głową i w chwilę później niemal wbiegał po schodach. Zatrzymał się przed drzwiami do pokoju Lajones, delikatnie zapukał. Nie usłyszał odpowiedzi. Zapukał poraz kolejny i nie słysząc odpowiedzi wszedł do środka. Nikogo nie było. Szybko wyszedł z pomieszczenia i zabierając jeszcze płaszcz ze swojego pokoju, opuścił siedzibę.

Siedziała na skale. W dole było małe oczko wodne. Podciągnęła nogi pod piersi i skuliła się z zimna. Krople deszczu, który dopiero co przestał padać, spływały po nagich ramionach. Ubranie było całkowicie przemoczone. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze wody. Wyglądam żałośnie. Pomyślała i niemal natychmiast oprała czoło o kolana. Przymknęła oczy, zmęczone od wylewania łez i odetchnęła głęboko. Za sobą usłyszała kroki i wyczuła mroczną chakrę. Poderwała się z miejsca i odwróciła w stronę przybysza.
-Kira.
Mężczyzna uśmiechną się. Ubrany był tak jak samo, jak podczas ich pierwszego spotkania, z tą różnicą, że teraz na czole miał założoną opaskę z symbolem Konohy.
-Czyżbym przybył nie w porę?
-Odejdź.
-Cóż, mieliśmy walczyć i...
-Kiedy?
Spytała przecierając wierzchem dłoni, oczy.
-Za tydzień. Na Polanie Poległych*. Udasz się na północ od...
-Wiem gdzie to jest.
Nagle znikąd pojawił się gliniany ptaszek, który wybuchł tuż obok Kiry. Białowłosy jednak unikną ataku. Za drzew wyłonił się Deidara. W dłoni blondyn trzymał kolejną glinianą figurkę. Kira ponownie się uśmiechną.
-To do zobaczenia, Lajones-chan.
Białowłosy znikną w chmurze dymu. Lajones stałą patrząc się nieobecnym wzrokiem w miejsce, gdzie znikną białowłosy. Zacisnęła ręce w pięści. Deidara zdjął swój płaszcz i zarzucił na ramiona Uchihy. Czarnooka spojrzała na blondyna i mocno się do niego przytuliła.
-Wszystko się pieprzy.
Jęknęła zrezygnowana.
-Pein, powiedział nam, co się stało. Przykro mi Lajones.
Nie odpowiedziała. Zaszlochała ponownie i mocniej wtuliła się w tors blondyna. Z nieba znów spadły kolejne krople. Oboje ruszyli w drogę powrotną do siedziby.


Pein, uderzył pięścią w blat swojego biurka. Był wściekły. Po raz kolejny tłumaczył Lajones, dlaczego nie może walczyć z Kirą. Jednak żadne argumenty niebyły w stanie przekonać Uchihy do zmiany decyzji.
-To moja decyzja!
Krzyknęła, wstając z krzesła.
-Nie będziesz z nim walczyć!! To nie jest prośba, tylko rozkaz!!
-Niby od kiedy, ty mi rozkazujesz?!
-Od kiedy zostałem Liderem, tej pieprzonej organizacji!!
Zapadła cisza. Napiętą atmosferę niemal dało się pokroić nożem. Konan, która cały czas przyglądała się kłótni, nieśmiała nawet drgnąć. Obserwowała jak dwójka wymienia się wściekłymi spojrzeniami, nawet miała wrażenie, ze powietrze wokół Lajones zafalowało od nadmiaru chakry. Zdawało się, że Pein i Lajones rzucą się sobie, zaraz do gardeł, na szczęście nic takiego się nie stało. Uchiha przymrużyła oczy i przygryzła dolną wargę. Konan mogła przysiądź, że teraz nawet ujrzała pasmo czarnej energii, które szybko się pojawiło i niemal tak samo, nagle znikło. Fuuma dłońmi rozmasował skronie i westchną.
-Lajones, zrozum, że walcząc z Kirą możesz zginąć.
-Wiem, jakiego ryzyka się podjęłam, Pein. Jestem tego świadoma, ale nie odmówię walki.
-Czasem, warto zapomnieć o honorze i pomyśleć o bliskich, Lajones.
Do rozmowy wtrąciła się Konan. Kobieta podeszła do przyjaciółki.
-Lajones, ja nie mówię żebyś zrobiła to dla nas, ale pomyśl o Deidarze. Raz możesz odpuścić.
-Nie rozumiecie...
-Czyżby?
Pein uniusł jedną brew.
-Aż za dobrze znam zasady, którymi kierował się twój klan. Wiem, że waszą główną cechą jest walczyć dla honoru, ale nie pozwolę ci walczyć za taką cenę.
-Od kiedy obchodzi cię mój los?
-Odkąd obiecałem Madarze, że będę cię chronił.
Znów zapadła cisza. Lajones wybałuszyła oczy ze zdziwienia. W końcu westchnęła. Czyżby uległa?
Pomyślał rudy i uśmiechną się triumfalnie. Spróbował zajrzeć do umysłu Uchihy, by odczytać jej myśli, jednak nie udało mu się. Lajones zablokowała swój umysł.
-Dobra, niech ci będzie...
Lajones wstała i wyszła z pomieszczenia. Konan spojrzała na Peina i uśmiechnęła się.
-Odpuściła...
Rudy pokręcił przecząco głową.
-Ona jest taka sama, jak Madara. Nie odpuści, choćby miała zginać.
-A to nie jeszcze jedna z tych głupich cech Uchiha?
Pein pokiwał twierdząco głową.
-Mam tylko nadzieję, że faktycznie odpuściła.
Jednak Lajones nie miała zamiaru rezygnować z walki. Chciała pokonać Kirę, mimo tego, iż wszyscy twierdzili, że zginie. Chciała pokazać na co ją stać. 

W końcu bieżąca notka. Tak, wiem, że sporo spóźniona, ale mam też życie prywatne.
Kolejny post pojawi sie już we wtorek i będzie to zakończenie pierwszej części.